Bankructwo mentalne
Ciężko przyznać się do porażki, jednorazowego błędu albo fatalnej i nieprzemyślanej decyzji. Nie mam na myśli jakiegoś dużego niepowodzenia ani pasma przegranych. Chodzi o złamanie pewnego systemu wartości, przekonań, idei, wiary w grę fair play a czasami zwykłą logikę współistnienia.
Bankructwo to naprawdę gruby temat. Na pewno mniej popularny, żeby nie powiedzieć żenujący i wstydliwy; niż gorący, rozpierający dumę, spektakularny sukces.
Nowa tożsamość
Przeczytałam ostatnio, że jeśli przyjmiemy nową tożsamość np.„ jestem osiągającym sukcesy człowiekiem” to działania pójdą za naszą tożsamością. Czyżby?
Cóż…Myślę, że im bardziej starałabym się stworzyć idealną do tego celu, poniekąd nową tożsamość, żeby wesprzeć nowe przekonania o tym kim chcę być; tym bardziej by się ona rozjeżdżała, nie komponując z moją prawdziwą, źródłową i organiczną tożsamością, która potrzebuje autentyczności, żeby była zgodna z ekologiczną „mną”.
Jednym słowem, powinna zaistnieć harmonia pomiędzy mną oraz tym co chciałabym osiągnąć. Zgodność i spójność.
Teraz to wiem, ale kiedyś agresywniej budowałam swoją tożsamość. Wspierałam i rozwijałam wszystkie cechy skutecznego przywódcy zaprogramowane na wyznaczenie celu i osiągnięcie sukcesu. Świetnie się bawiłam, ale niestety przesadziłam i przeinwestowałam zasoby psychologii sukcesu pompując moje ego do maksymalnego napięcia i w finale do zaskakującej mnie eksplozji.
Bankructwo mentalne eksplozja
Wyleciałam w powietrze z hukiem. Wszystko w co wierzyłam i z czego się składałam. Ideały, sprawiedliwość, wsparcie i wykorzystanie potencjału człowieka, pewność siebie, upór, zdecydowanie, samodyscyplina.
Zastanawiałam się dlaczego tak się stało, bo statystycznie według wszystkich znanych mi podręczników samorozwoju byłam idealną kandydatką do złotego medalu.
Ta poraża była dla mnie bardzo dotkliwa. Przenikająca do kości, rozlewająca się po myślach jak ciemny, gęsty atrament. Po etapie wrzeszczenia, buntu i rozczarowania, pozostawiająca trudną do wywabienia plamę chcenia NIC.
I dopiero gdy zostało prawdziwe NIC, pojawiła się pusta przestrzeń do wypełnienia.
Zanurkowałam do moich głębokich wartości i autentycznych potrzeb, które pomału na nowo wyznaczyły mi spokojny kierunek.
Z perspektywy czasu bardzo dobrze się stało. Ta porażka była doskonałą lekcją pokory, cierpliwości i wdzięczności. Często z wieloma godzinami korepetycji dla utemperowania mojego ego skutecznie broniącego swoich starych, utartych przekonań jak najcenniejszych warowni.
Ciekawa jestem co dokładnie odkrył Steve Jobs, kiedy po odebraniu mu Apple on zniknął w sobie? O czym myślał spacerując po swojej mentalnej pustyni zanim wrócił i odniósł jeszcze bardziej spektakularny sukces? Jakich wyborów dokonał? Jakie decyzje podjął? Co odpuścił a co wzmocnił? Oczywiście nie chodzi o to, że mam takie aspiracje, po prostu niezwykle ciekawią mnie ludzie, takie historie. Siła, myśl, wybór, decyzja, działanie.
Cofnijmy się na moment
Zaczęło się od tego, że wychowałam się ciepłym, fajnym domu bardzo wspierana i motywowana przez moją mamę do szeroko pojętej działalności twórczej i organizacyjnej. Zawsze według zasad fair play.
Byłam lokalnym przywódcą podwórka, wygrywającą z chłopakami w lekkoatletycznych zawodach sportowych, kapitanem drużyny koszykówki, ulubienicą polonistki i ogólnie wszystko osiągającą farciarą.
Dosłownie wszystko mi się udawało i dorastałam w poczuciu zwycięstw, pewności siebie oraz absolutnego przekonania, że świat do mnie należy i mogę sięgnąć po wszystko o czym marzę.
Camus, Levis i Wiedźmin
Dzięki mojej starszej siostrze Justynie dojrzewałam szybko i bardzo świadomie czytając w wieku 15 lat Franca Kafkę, Alberta Camusa oraz słuchając płyt Joy Division czy Bjork. Od niej dostałam pierwsze podarte na kolanach Levis 501, t’shirty Diesel’a i kultowe Martensy. 30 lat temu było czym poszpanować.
Obserwowałyśmy świat, ludzi, dyskutowałyśmy i marzyłyśmy jak chciałybyśmy żyć. To był czas kiedy krystalizował się i kształtował mój światopogląd oraz przekonania.
I mimo czołowego zderzenia z surową rzeczywistością rozbieżności wykształcenia i zainteresowań a rynkiem pracy, zachowałam pozytywne podejście do codzienności.
Marzenia wsunęłam do tylnej kieszeni jeans będąc absolutnie pewną, że spokojnie przyjdzie na nie czas.
W ciąży z Dunią czytałam trylogię Tolkiena a z Dawidem sagę Wiedźmina. Jak młodzi bawili się w piaskownicy to ja pochłaniałam pierwsze poradniki coachingowe dla rodziców.
Zawsze chciałam być najlepsza we wszystkim co robię. Rywalizując, ale przede wszystkim rozwijając samą siebie.
Zajmując się rodziną rozkręciłam mały biznes ucząc się całego procesu zarządzania a po trzech latach zafascynowana moim przyjacielem Bartkiem oraz praktycznym coachingiem, zapisałam się na psychologię biznesu na kierunku zarządzania. Moją akademicką teorię konfrontowaliśmy z codzienną praktyką zarządzania Bartka. Bardzo często dyskutując do rana.
Zmierzając do sedna…
Po paśmie sukcesów nastąpiła(w skrócie), katastrofa wynikająca z przerostu ego nad treścią i wszystko jak śmigało…, tak się rozsypało.
Jak to się mogło wydarzyć? Moja mentalna konstrukcja zaprojektowana do wygrywania miała bardzo solidne podstawy :
-
skłonność i akceptacja ryzyka 100%
-
pewność siebie 100 %
-
wiara w powodzenie akcji 100%
-
pozytywne nastawienie 100%
-
doskonała organizacja 100%
-
dyscyplina, konsekwencja, determinacja i cała reszta 100%
-
cierpliwość… 99%. nie, no dobrze…cierpliwość max 10% ale wynikała z mojej chęci szybkiego osiągania celów i marzeń.
Lubię zmiany, ryzyko i strefa komfortu może dla mnie nie istnieć.
Zwłaszcza jeśli coś mnie pasjonuje poświęcam się z dziką radością i zapałem zawsze na maksa. No i właśnie… tutaj następuje zderzenie czołowe z rzeczywistością przy prędkości co najmniej 160km/h.
…Bartek, świetnie wykształcony i zarabiający menedżer z dużym doświadczeniem oraz niezwykle kreatywny człowiek nie mógł przez pewien czas znaleźć pracy w trójmieście i generalnie nigdzie w Polsce. Dominika, pełna pomysłów, energii, pasji oraz ideałów świeżyna po studiach…bez żadnych koneksji. Dwoje zapalonych marzycieli i do tego kryzys ekonomiczny, który obojgu nam brutalnie postawił kropkę nad “i”. KIBEL. P.s Teraz pomyślałam, że trzeba było wtedy zacząć pisać bloga hehhh
Oboje w końcu zmęczeni i zrezygnowani idealiści straciliśmy zawodowo wszystko czego się uczyliśmy i na co pracowaliśmy, łącznie z nadzieją, że wszystko jeszcze kiedyś będzie dobrze bo przecież jesteśmy specjalistami i doskonale się do wszystkiego możemy przygotować.
Nie wiem jakie Ty masz doświadczenie, ale my po tym zderzeniu ze ścianą realizmu zostaliśmy pozbawieni złudzeń zawojowania świata i skutecznie odechciało nam się planować i marzyć. Uderzenie było silne i dotkliwe. W serce i umysł jednocześnie.
I wtedy slogany typu „nigdy się nie poddawaj” „jesteś panem swojego życia”„padłeś, powstań, popraw koronę i zasuwaj” nie wywołują żadnej reakcji. Ani pozytywnej ani negatywnej. Po prostu NIC. Wypłakane i wykrzyczane pytania pozostają echem bez odpowiedzi a energia życiowa wystarcza tylko na zaparzenie kolejnej mocnej kawy. Pamiętam jak wracałam bezradna do domu, szłam do Klaudii do pokoju kładąc się ze łzami na łóżku a ona mnie przytulała powtarzając, że damy radę, bo jesteśmy razem. Jesteśmy naszą wyjątkową rodziną. Dawid robił herbatę i wygłupiał się, żeby nas rozśmieszyć. I to nadawało sensu kolejnej bezsennej nocy i każdemu nowemu dniu. Siła.
„Tam gdzie coś się kończy, coś się zaczyna”
Wyjechaliśmy na wyspę zaczynając od nowa. I po około dwóch latach zaczęła powracać chęć zrobienia czegoś. Przeczytania, napisania, zaplanowania, przedyskutowania, nieśmiałego marzenia.
Zastanawialiśmy się ostatnio z Bartkiem, czy większy jest strach i lęk przed pierwszym krokiem i opuszczeniem bezpiecznej strefy komfortu czy jednak trudniej jest zacząć kolejny raz po ciężkim doświadczeniu porażki i bankructwa mentalnego, utraty idei w które się wierzyło oraz marzeń?
Eko
Gdyby podstawową intencją mojego wyzwania oszczędzania byłaby zwykła chęć posiadania większej ilości pieniędzy, może lajków na fejsbuku albo ambitne udowodnienie wszystkim wokół jaką to jestem profesjonalistką w oszczędzaniu; to moje działanie nie byłoby zgodne i organiczne, tylko słabe i puste.
Nawet gdybym mocno się spięła, zalewała cię fantastycznymi zdjęciami, błyskotliwymi tekstami i żarcikami, to prawdopodobnie można by wyczuć w tym coś nie do końca prawdziwego.
Dlatego social media, w tym cała blogosfera jest fascynująca, bo potrafi skutecznie przesiać i wybrać szczere, spójne i prawdziwe osobowości publikujące w sieci. I uważam to za wielką wartość.
End & beginning
Na szczęście czas po eksplozji był najcenniejszym i najwartościowszym w moim rozwoju. Nauczyłam się opierać moje działania na głębokich wartościach takich jak między innymi pokora, wdzięczność i dzielenie się.
Dla każdego czas może być inny. Dla każdego lekcja do odrobienia może uczyć czegoś innego.
Ale sukcesem jest dotarcie do źródła i wtedy spróbowanie na nowo.
Więc próbuję.
Dominika