wewnętrzna krytyka

Pamiętasz jak za nastolatka czasem się odpowiadało pod nosem wpienione “no dooobraaaaaa!”, jak któryś z rodziców znowu zwracał uwagę, że coś nie jest zrobione? 
Jestem już dorosła, ale w taki sam sposób powiedziałam to dzisiaj na głos odpowiadając swoim myślom na próby samodzielnego zmotywowania się do działania. Może dla usprawiedliwienia dodam, że jest wczesny poniedziałkowy ranek i sporo zadań na liście. A wspomnienia weekendu nie pomagają.

Gdy usłyszałam swoją zirytowaną odpowiedź, zaczęłam się śmiać z siebie jak dziecko. Czy ja gadam do siebie? Czy jest mnie dwie, że muszę przekonywać siebie i używać jakichś motywacyjnych sztuczek, żeby wykonać zaplanowane zadanie, albo je w ogóle zaplanować? Komu chcę zrobić na złość szukając wymówek?

kolejny raz prowadzę ze sobą zacięty wewnętrzny dialog na temat tego co i w jakiej kolejności powinnam dziś zrobić.

A powinnam pojechać z samego rana po zakupy na kolejne dziesięć dni według planera, ogarnąć nasz dom i mieć napisany gotowy tekst na bloga, który publikuję w każdy wtorek i ewentualnie dziś tylko rzucić okiem na interpunkcję. A zrobiono – nic.

Do czwartku miałam sporo swojej etatowej pracy i skutecznie przekonywałam siebie, że przecież mam jeszcze masę czasu. W piątek przyjechała Bartka siostra i siedzieliśmy razem rozmawiając do późna, w sobotę zawsze mam chillout i odpoczywałam leniwie na słońcu a całą niedzielę spędziliśmy z rodziną i przyjaciółmi u nas na grillu.

To był czas odpoczynku, radochy z ciepłych słonecznych dni, rozmów i ciekawych dyskusji, natomiast kartki na monitorze mojego laptopa były nadal puste.

Dzisiejsze zakupy odłożyłam na środę bo Bartek kupił tyle pyszności na grilla, że zostało jeszcze sporo jedzenia i bardzo wczesnym porankiem spokojnie wypiłam herbatę w ogrodzie zanim moje myśli zaczęły krążyć wokół organizacji poniedziałku. Gdy nagle…

Usłyszłam znajomy głos nauczycielki, która jak zawsze w starym wyciągniętym czerwonych swetrze podniosła się leniwie zza biurka i prostując plecy z satysfakcją wymamrotała:

-„daj sobie spokój Poblocka w tym tygodniu ze swoim politowania godnym wyzwaniem. I tak nikt nie zauważy, że coś napisałaś. Wszystko zniknie w czeluściach internetu i jutro nie będzie to miało żadnego znaczenia. Weź lepiej  forsę ze słoika, pojedź na dobry obiad a potem na shopping. W końcu po co masz się męczyć i odmawiać sobie przyjemności. Życie i tak jest wystarczająco frustrujące. Odpuść moja droga, przecież wiesz, że dobrze ci radzę. Sama widzisz. Nawet nie potrafisz skleić paru sensownych zdań. Po co się tak męczyć? Nie rozumiem cię. Podobno jest nowy odcinek Billions” na Netfix. Nie dasz się skusić?

Nie włączyłam telewizji. Zmieniłam koncepcję i zabrałam się do pisania na nowo.

W między czasie wrzuciłam szybką notkę na facebook o zmianie planu, umyłam naczynia, zrobiłam kawę dla siebie i Klaudii bo akurat wróciła do domu, zajrzałam na insta i napisałam kartkę na dzień mamy i przygotowałam ją do wysłania. Pewnie znasz to uczucie, kiedy nagle wszystko staje się ważniejsze do wykonania i człowiek krąży po domu jakby się chował, zamiast usiać do głównego zadania i je wykonać od a do z.

wewnętrzna krytyka czyli rebelii ciąg dalszy

Studiuję temat zwlekania od dawna, pisałam o tym pracę dyplomową, jestem go w pełni świadoma i myślę, że dobrze sobie z nim radzę a mimo to czasem bojkotuję siebie działając na własną szkodę.

Dlaczego zamiast w pełni wykorzystać swój potencjał i wykonać wszystkie zadania i cele zgodnie z planem do celu, zwlekam z wykonaniem i znajduję jakieś sprytne omijające wytłumaczenia, żeby czegoś nie zrobić?

Dorastałam z szukaniem, miedzy innymi odpowiedzi na pytanie skąd w ogóle bierze się taka dwoistość natury, z której jedna bojkotuje drugą?
Dlaczego człowiek przygotowany do rozwijania siebie i osiągania życiowych celów, nagle uświadamia sobie istnienie rebelianta, który albo zniechęca albo popycha za mocno, albo namawia do lenistwa albo szaleństwa.
I nie pomaga kiedy trzeba, tylko wprowadza zamęt decyzyjny i chaos.
Sport nauczył mnie pokonywać słabości, walczyć i wygrywać, ale co zrobić realnie ze swoimi myślami, kiedy one bombardują leniwymi argumentami jak trzeba wskoczyć w adidasy i zrobić trening? Gdy trzeba wykonać całą najtrudniejszą robotę zanim wytrwa się do zwycięstwa?

Kiedyś podchodziłam do tego bardzo ambitnie i musztrowałam siebie jak żołnierza jednostek specjalnych. To była dobra strategia dla mojego młodego ducha walki. Mobilizowałam wszystkie siły stawianiem się do pionu bez zbędnej dyskusji. Jeśli coś miałam wykonać opracowywałam plan i w najdłuższym etapie wytrwałości nie dyskutowałam ze sobą. Wyłączałam się, gasiłam każdą wątpliwość na etapie powstawania myśli zanim ona się rozwinęła żeby drążyć i dać czas na zastanowienie czy mi się chce to zrobić. Potrafiłam na głos powiedzieć STOP i zakończyć żywot zniechęcającej, krytycznej myśli szybkim rozkazem. I musiałam to czasem powtarzać parę razy, bo myśl przeciekała i drążyła, żeby wrócić na swoje stare komfortowe tory.

Ale teraz, kiedy dojrzałam mam dla siebie udoskonalone podejście.

Już nie wydaję rozkazu. Nie angażuję w to emocji. Rozumiem, że zadaniem krytyka jest zostać w jej bezpiecznym miejscu bo każda zmiana jest niewygodna i wymaga zburzenia rutyny. Przyjrzałam się jej z boku, że taka jest konstrukcja umysłu, głębokiej natury człowieka i chyba zaakceptowałam, że skoro taka jest jej rola, nie ma sensu wypędzać jej na siłę, kłócić, siłować się i wypychać za drzwi.

Zamiast próbować pozbyć się znudzonej, zrzędliwej nauczycielki z klasy żeby spokojnie robić swoje, nie robię wokół siebie zamieszania. Żadnych głośnych, gwałtownych ruchów, żeby pokazać jaka to ja jestem mądra.

Skoro ona musi siedzieć na tym swoim nauczycielskim stołku, to niech tam siedzi udając najmądrzejszą, że wie co jest dla mnie najlepsze. Ja się będę do niej uśmiechać z sympatią, ale zrozumieniem i politowaniem , że jest taka żałosna i nieszczęśliwa. Utknęła tu i im ja się mniej denerwuję i spalam, tym więcej odbieram jej energii. Im się jej bardziej przyglądam, tym bardziej widzę jaka jest smutna w tej robocie, jak się garbi i chowa za stertą swoich starych książek na biurku.

Im mniej z nią dyskutuję, tym ona ma mniej do powiedzenia a ja mam więcej energii do działania.

no bo jak długo można walczyć ze swoją drugą naturą?
K
iedyś się buntowałam i sabotowałam wykonywanie “zadań” szczególnie gdy było dla mnie niewygodne, nieciekawe, czaso i pracochłonne lub po prostu nudne. Tak jakbym miała zrobić na złość nauczycielce a nie samej sobie.

I oprócz tego, że znalazłam dla siebie metodę uprzyjemniania podejścia do zadań, to nauczyłam się traktować moje myśli rebelianckie bez ciśnienia, nie wkurzając się na nie. Kiedyś traktowałam tego wewnętrznego rebelianta jako wroga i wpieniałam się strasznie a teraz nie mam w stosunku do niego żadnych emocji. Rozumiem, że chce mnie przekonać do swoich słabych argumentów, ale ja już rozpracowałam jej sztuczki i nie dam się tak łatwo nabrać.

na szczeblu decyzyjnym

A ponieważ to ja jestem poniekąd swoją szefową i osobą na szczeblu decyzyjnym, jeżeli uznam że nie mam natchnienia do pisania to nie będę robić tego na siłę tylko decyduję rozłożyć się na słońcu w ogrodzie czytając ulubiona książkę albo oddaję się Netflix’owi na cały wieczór i kilka odcinków ciekawego serialu, nie mając w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. I to nie, że mój leń wygrał. To była moja decyzja i mój wybór. Potrafię ciężko, ambitnie, systematycznie i wytrwale pracować, ale potrafię też z równą pasją odpoczywać i się za to nie obwiniać. Odpoczynek jest w moim kole wartości na równi z dbaniem o relacje z rodziną i przyjaciółmi, pracą zawodową i finansami; między innymi.

Tak, że po pracowitym tygodniu, wspaniałym relaksie w weekend i poniedziałkowej porannej herbacie… postanowiłam otworzyć notebooka na minutę i tylko napisać tytuł nowego posta. Usiadłam i napisałam do ciebie.

wyjątki

Oczywiście zdarzają się sytuacje w których trzeba zdecydowanie tupnąć na siebie nogą, bo natura ludzka (a przynajmniej moja) lubi próbować przekonywać do grzechu…

zwycięstwa

Na całe szczęście to nie jest już batalia ani wojna z wewnętrznym leniwym krytykiem – tylko…skuteczna perswazja mądrego negocjatora.

Ciekawe, że wyobrażam sobie mojego wewnętrznego krytyka jak nauczycielkę z podstawówki, która stoi monumentalnie w starym wyciągniętym, czerwonym swetrze łypiąc na mnie zza głębokich okularów zadaje mi pytanie czy odrobiłam swoją pracę domową. I nawet nie czeka na odpowiedź tylko bombarduje:

  • coś ty tu potworzyła! usiądź lepiej i się nie wymądrzaj bo wielu mądrzejszych tutaj przed tobą próbowało.

  • nie znasz się ani na matematyce, ani na finansach, ani oszczędzaniu, ani na blogowaniu.

  • tylko czas marnujesz zamiast się czymś porządnym zająć.

  • jak ci polonistka bzdur naopowiadała, że umiesz pisać, to co najwyżej spróbuj do gazetki szkolnej, ale i tam jest konkurencja. Nie myśl sobie, że jesteś jakaś wyjątkowa i kogoś zainteresuje ile drobnych uzbierałaś w tej swojej skarbonce.

W podstawówce – usiadłabym zgaszona w ławce, zastanawiając się nad swoimi umiejętnościami.

W liceum – to bym ostentacyjnie wstała, powiedziała, że jeszcze zobaczymy i wyszła z sali.

Na studiach – dyskutowałabym do utraty tchu broniąc swoich argumentów, racji, marzeń i roli wpływowej blogosfery ponad przestarzałe tradycyjne media.

Teraz – spakowałabym moje książki i notatki podeszłabym blisko mojej zakurzonej nauczycielki i bez wdawania się w dyskusje ze stoickim spokojem i szelmowskim uśmieszkiem szepnęłabym jej do ucha wychodząc: Just watch me my dear!

Cieszę się, że się tego nauczyłam bo dzięki temu w tym roku samodzielnie zbudowałam na WordPress swojego bloga i zdecydowałam się na systematyczne opisywanie finansowego wyzwania w mediach społecznościowych.

And by the way…

Od kilku miesięcy mam plank challenge, ćwiczę mięśnie, wzmacniam ciało i może niebawem pierwszy raz w życiu zobaczę swój osobisty six pack.
Krok po kroku, dzień po dniu i tydzień po tygodniu do celu. Bez wewnętrznego rozdarcia i dyskusji czy warto czy może poczekam i zacznę od poniedziałku. Więc bez ciśnienia odpowiadam mojemu krytykowi:

– …ok, ok. Ja wiem, że lubisz swój wygodne, komfortowe krzesło i „później” to twoje ulubione słowo, ale ja i tak teraz wstanę i przez kilka minut będę robić to co zaplanowałam. Więc bujaj się moja droga.

Totalna satysfakcja.

p.s

p.s ja wiem, że to może brzmi trochę schizofrenicznie, ale jak się wsłuchasz w siebie to zdasz sobie sprawę, że od rana do wieczora prowadzimy taki myślowy wewnętrzny dialog. Coś nas zniechęca i coś nas nakręca. Podejmowanie decyzji i każda ocena ocena sytuacji jest tego typu konwersacją, przekonywaniem siebie do za i przeciw.

Myślisz, że dałabyś radę wsłuchać się przez minutę w swoje argumenty za i przeciw oszczędzaniu pieniędzy? Jak wygląda twój/twoja krytyk? Co ci podpowiada?

dominika

Scroll to Top