Motywacja – z łaciny “motivus” ruchomy, ruch. Stan gotowości do podjęcia określonego działania, wzbudzony silną potrzebą.
Motywacja ukierunkowuje zachowanie jednostki na osiągnięcie określonych, istotnych dla niej stanów rzeczy, kierując wykonywaniem pewnych czynności tak, aby prowadziły do zamierzonych wyników.
Motywem nazwać można przeżycie pobudzające człowieka do działania, powstrzymujące go, lub uniemożliwiające jego wykonanie.
Jeżeli jesteś teraz ze mną i czytasz ten tekst to wierzę, że masz swoją wewnętrzną motywację do poznania tego tematu. Może szukasz sposobu motywacji dla siebie, aby nauczyć się oszczędzać pieniądze?
Cieszę się bardzo, że mogę się z Tobą podzielić praktycznymi sytuacjami, które spowodowały i nadal powodują, że podjęłam się mojego wyzwania oszczędzania( dominika’s money challenge), że z miesiąca na miesiąc skutecznie oszczędzam i wciąż mam motywację do prowadzenia bloga opisując cały ten proces.
Motywacja to według mnie mega siła napędowa.
To wewnętrzne doskonałej jakości paliwo do działania. Dosłownie Shell V-Power Nitro+ …heheh. “Najwyższej jakości paliwo ma na celu maksymalizację mocy i wydajności silnika. Dzięki temu jednostka napędowa może osiągnąć największą moc i wykorzystać cały swój potencjał” czytam na portalu motoryzacyjnym.
Słowem wspierającym motywację jest tutaj KORZYŚĆ.
Posługując się przykładem paliwa wg rankingu poplularnych stacji paliw w Polsce –kierowcy wybierają stacje paliw, biorąc pod uwagę: jej położenie, wysoką jakość paliwa oraz sprawną obsługę. Spore znaczenie ma również jakość dodatkowych usług np. myjnia, a przede wszystkim oferta gastronomiczna. Szczególnie ta ostatnia kategoria decyduje o ogólnej ocenie danej sieci stacji paliw.
Ja bym dodała, że dla rodziców podróżujących z małymi dziećmi ogromną korzyścią jest bezpieczne i czyste miejsce wyznaczone do przebrania malucha.
Wynika z tego, że motywacją do wyboru jest kilka korzyści w jednym..
Ale są też takie dni kiedy jest nam wszystko jedno gdzie zatankujemy.
I ja dziś miałam taki dzień.
Jest wczesny poniedziałkowy poranek 27.08.2018 roku. Nie jestem osobą wrażliwą ani podatną na: “o matko, nie! znowu poniedziałek?!” ponieważ; po pierwsze nie pracuję pięć dni w tygodniu mając weekend wolny i nie zaczynam znowu od poniedziałku, a po drugie; poniedziałek biedaczek, nie jest winny, że większość osób zaczyna tydzień pracy właśnie w jego dniu. Niemniej jednak dziś miałam ten fatalny dzień.
Zero motywacji do czegokolwiek. ZERO.
Jestem dzisiaj totalnie przeciwko sobie. Czuję się dzisiaj do bani.
Moja kochana przyjaciółka parę dni temu poleciała na stałe do Stanów, Klaudia pojechała na weekend z Georgem do Oxford do przyjaciół na urodziny a moi rodzice z Hamburga pojechali na urlop do naszej pięknej Gdyni i spacerują teraz razem po słonecznym bulwarze. Bartek pojechał spotkać się z siostrą w Bristolu natomiast Dawid właśnie leci samolotem na studencki rok do Madrytu.
A ja siedzę w tym domu jak kołek. Trochę smutna, trochę wkurzona, trochę zazdrosna, trochę rozkapryszona i sfochowana…I czuję się źle.
Motywacja uleciała dzisiaj jak beztroska chmurka zupełnie nie zważając na moje potrzeby i nastrój.
Chciałabym kupić teraz bilet gdziekolwiek i tam sobie zostać.
Najgorsze jest dzisiaj to, że mam już pieniądze odłożone na koncie i nie mogę ich ruszyć! Całe £2300!!! To znaczy mogę, ale ambicja i publiczna deklaracja nie pozwala mi się poddać.
Dominika’s money challenge trzyma mnie w ryzach opanowania. Coś za coś.
Dziś czuję jak emocje przejmują mój nastrój, a ja nie mam siły żeby walczyć i im na na to nie pozwolić. Opanowanie jest podstawą mojego rozwoju w tym wyzwaniu a wydaje się nie współpracować i skutecznie bojkotować moje starania.
Albo ja albo ja. Walka z samą sobą. Czuję jak bardzo bym chciała TERAZ sprawić sobie przyjemność
Gdybym kupiła bilet gdziekolwiek teraz, to już mogłabym się zacząć cieszyć. A tu jakaś policjantka i do tego księgowa zamyka mi radość przed nosem!
Zrobiłam trening tabata, żeby wyrzyć moje niezadowolenie, ale nic nie pomogło. Napisałam do Klaudii, żeby zaraz po pracy przyjechała do domu na kawę i ona swoim specyficznym, surowym poczuciem humoru trochę mnie rozluźniła, zadzwoniłam do Bartka i płakałam mu w telefon, że jestem taka samotna i ograniczona i on mnie słuchał. Dobrze zrobił.
Usiadłam nad drugim kawałkiem jabłecznika i zrobiłam wpis na facebook o tym jak się czuję a teraz kończę wpis na bloga rozwijając ten mój “dzień bez motywacji”. I dostałam komentarz, że jak wytrzymam i przetrwam kryzys to będę z siebie dumna. Muszę przyznać, że jak tak sobie pomyślę rozsądnie, to honor cenię wyżej niż słabość. Ale to wciąż tylko rozważania i przekonywanie siebie w myślach.
Zdałam sobie sprawę, że teraz, w tej danej chwili czyli krótkiej perspektywie odczułam dyskomfort, niezdowolenie z niespełnienia mojego życzenia, ale w dłuższej perspektywie wiem dobrze, że odniosę korzyść. Logika kontra emocja. Walka na ringu wciąż trwa. Anglicy mają na to swoje powiedzenie :
“short term gain long term pain, short term pain long term gain”, co znaczy “krótkotrwały zysk długoterminowy ból, krótkotrwały ból długoterminowy zysk”.
Miałam nawet taki spontaniczny pomysł, kilka dni temu, żeby namówić Bartka, kupić bilety do Gdyni i polecieć choćby na weekend. Ale po przemyśleniu…tak, po przemyśleniu :/ doszłam do wniosku, że tego typu spontaniczne emocjonalne pomysły kosztowały mnie w zeszły roku utratę kupy kasy. I zabawa zawsze była super, emocje radosne i uczucie podekscytowania fantastyczne, ale mądrego zabezpieczenia finansowego to nie stworzyło. Zbudowało tylko fajerwerkowe emocje i chwilowe uczucie. Przyjemność chwili TERAZ nie wprowadzi mnie na pewien nowy dla mnie, ale ważny poziom mądrości finansowej i odpowiedzialnego zabezpieczenia siebie i naszej rodziny.
I nie chodzi mi o to, że muszę się katować i siedzieć w domu nigdzie nie wychodząc bo wydam za dużo paliwa albo kasy, tylko o rozsądne podejście do tematu. Działanie według planu i dotrzymanie umowy.
Byłam w lipcu na cudownym urlopie, właściwie mieszkam w przepięknym, słonecznym, rekreacyjnym miasteczku z palmami i oceanem, gdzie cała Wielka Brytania zjeżdza się na urlopy. Bartka siostra mówi zawsze:“My tu jesteśmy na urlopie a tylko czasem chodzimy do pracy”. I to jest świetny tekst. A w nagrodę jak wytrwam w moim czalendżu do kwietnia 2019 i oszczędzę według planu £5000, to pojadę w kwietniu w podróż do Włoch. A to jest tylko 7 miesięcy. Ochhhh, jeszcze 7 miesięcy???…
Co zrobiłam?
Nie uwierzysz, ale w końcu wstałam naburmuszona z sofy i zaczęłam skakać jak zawodnik wagi… no powiedzmy średniej, czy może koguciej i zaczęłam boksować jak zawodowiec. Przynajmniej takie mam wyobrażenie siebie. I pewnie to zabrzmi idiotycznie, ale po kilku ciosach powaliłam mojego “przeciwnika” na łopatki. Nie odliczyłam do dziesięciu. Zaczęłam się z siebie śmiać i wyprostowana z usatysfakcjonowaną miną zwycięzcy poszłam do kuchni nastawić wodę na herbatę.
Wszędzie dookoła była cisza. W domu przez otwarte okno słychać było tylko odgłos kosiarki sąsiada. Ale w moim “świecie” odbyła się realna walka. Było ciężko, ale dziś wygrałam. Miałam świetną motywację.
Motywacja, satysfakcja
Dziś zostałam uratowana dzięki dwóm typom motywacji:
- wewnętrznej numer 1 wynikającej z mojego silnego marzenia podróży do Włoch i tęsknoty za tą niezwykłą, południową atmosferą.
- motywacji wewnętrznej numer 2 wynikającej z moich ambicji i honoru złożenia publicznej deklaracji na blogu oraz potrzeby dotrzymania słowa, że wytrwam w wyzwaniu
- oraz trzeciej niespodziewanej motywacji zewnętrznej od czytelników bloga na facebook’u.
Nie chciałam smęcić we wpisie, ale pomyślałam, że to uczucie zwątpienia jest chyba normalne i prawdopodobnie jest bliskie i znane każdemu w osiąganiu celów. Jest prawdziwe i nie omija nikogo.
Szarga człowiekiem na wszystkie strony i sposoby, żeby tylko bezpiecznie schować się w swojej strefie komfortu i niczego nie ryzykować.
Wiem, że w kwietniu usiądę we włoskiej restauracji w ciepły wieczór, zjem gnocchi, potem zjem waniliową panna cotte i wypiję aromatyczną cafee. Choćbym miała niespać całą noc.
dominika