Podsumowanie piątego miesiąca gorącego sierpnia.
Podsumowanie. Drodzy przyjaciele! Ladies and gentlemen. Miło jest mi poinformować, że piąty sierpniowy miesiąc mojego wyzwania oszczędzania zakończyłam z sukcesem!
Minimalny limit £420 został osiągnięty i udało mi się przelać o £80 więcej do równego rachunku £500!
Finalnie na moim koncie oszczędnościowym pojawiła się kwota 2300!
Moje dochody w tym miesiącu to £1510 plus £207 zwrotu podatku! Razem £1717!
Sierpień zapowiadał się bardzo spokojnie. Według rocznego planera miałam tylko za zadanie wysłać kartkę do Hamburga z życzeniami do mojej mamy, tak więc żadne inne zadania oraz wydatki mnie nie czekały. Fajny spokojny wakacyjny miesiąc, kolejny wyjatkowo upalny na wyspie.
Ostatniego dnia sierpnia zrobiłam podsumowanie i notatkę: “miesiąc bez niespodzianek i wydatków!”
Z satysfakcją postawiłam wykrzyknik, że nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło po czym wsiadłam do auta jadąc do Joanny i cofając autem puknęłam w drzwi samochodu mojego sąsiada.
Od 20 lat mam prawo jazdy i nigdy przedtem nic takiego mi się nie przydarzyło.
Sensor dał mi znać dopiero w momencie, gdy lekko zatrzymałam się na drzwiach drugiego samochodu. Wysiadłam żeby sprawdzić, ale byłam pewna, że może tylko dotknęłam listwy drzwi bocznych bo cofałam naprawdę wolno.
I padłam trupem jak zobaczyłam masakrycznie wgniecione drzwi volgswagena.
Zaczęłam biegać nerwowo dookoła mamrocząc po polsku, że to nie możliwe, żebym to ja tak wgniotła te drzwi i że dopiero co napisałam, że nic się nie wydarzyło…szlag by to…przecież to niemożliwe, że ja to zrobiłam, jak to możliwe?
Sąsiad zamiast się zdenerwować zaczął mnie uspokajać i pocieszać, że całe szczęście nikomu nie najechałam na stopę więc nie jest tak źle.
Po kilku dniach zdecydowaliśmy zrobić naprawę prywatnie przez ich znajomego co kosztować mnie będzie tylko £150. “Tylko”…jasny gwint. Bartek mówi, że jestem farciarą bo jak na takie uszkodzenie to nie jest dużo, a gdybyśmy robili to przez ubezpieczalnie to wyszłoby znacznie mniej korzystnie.
Komfort oszczędności
Farciara, farciarą, ale forsa została wydana. Jak opadły pierwsze emocje, zdałam sobie sprawę, jaki mam komfort, że mam na koncie pulę pieniędzy przygotowaną na taką właśnie niespodziewaną sytuację. Oczywiście żal, że trzeba wydać kasę, ale nie naruszyło to w żaden sposób mojego miesięcznego budżetu.
Mało tego; dzięki temu, że miałam lepszą wypłatę w tym miesiącu, zapłaciłam za tą szkodę nawet bez naruszania mojego słoika “niespodziewane”. Uffff
Podsumowanie – edukacja, inwestycja w siebie
Myślę, że zrobiłam jeden błąd w planowaniu wyzwania.
Moje wyzwanie nie przewiduje wydatków na naukę, książki czy szkolenia. Wyszłam z założenia, że nie będą mi przez ten rok potrzebne. Jednak moja nieokrzesana ciekawość i potrzeba rozwoju nie dają mi spokoju. Dzięki temu, że w tym miesiącu dostałam niespodziewany zwrot podatku w wysokości £207 zdecydowałam po ostrej walce ze sobą i Joanną kupić kurs online inwestując w wiedzę £131, ale o tym napiszę za tydzień, bo to trochę dłuższy wątek.
Podsumowanie – zakupy
Finalnie mogę napisać, że z zakupami zmieściłam się w budżecie £90 z tym, że wydałam je w 20 a nie 30 dni. Czyli ostatnie 10 dni okresu rozliczeniowego musiałam przeżyć z tego co zostało w lodówce. Mieliśmy kilka wspólnych rodzinnych obiadów dzięki temu, że Dawid był z nami i cała rodzina w komplecie przy rodzinnym stole. Kupiłam więcej niż zawsze i raz poszalałam w polskim sklepie, a tam nie wiem jakim cudem zawsze wydaje się więcej niż w innym sklepie. Delicje, świeże polskie pieczywo, drożdżówki, pomidory malinowe, ogóki kiszone i tym podobne. Raz samodzielnie zrobiliśmy sushi na życzenie mojej Kludii, więc trzeba było dokupić więcej potrzebnych składników. Ale finalnie ścisnęłam się w budżecie!
Podsumowanie – paliwo
Na paliwo wydałam £100 więc przeciętnie mimo, że zawoziłam Dawida regularnie do hotelu do pracy.
Podsumowanie – kawa
Z butami pełnymi piachu po długim spacerze na plaży usiedliśmy z Bartkiem na tarasie uroczej kawiarenki w Perrenporth kilka mil od Newquay i wypiliśmy ulubioną waniliową latte. Niebo zasłoniły wielkie zachmurzone poduchy wpływając szaro na nasz nastrój i jednocześnie na rozmowę. Nie ma na to siły, ale często jak nie mamy czasu w ciągu tygodnia czy miesiąca, żeby razem porozmawiać i poruszyć ciężkie sprawy, to wyjście na kawę jest taką okazją. Doskonale się z Bartkiem znamy i wspieramy, ale czasem czuję, że stoimy w miejscu, bezsensownie kręcimy się w kółko albo w ogóle stoimy w miejscu. Czasem razem, czasem osobno a czasem każdy z nas w innym kierunku.
Miejsce publiczne może się wtedy okazać idealne bo skutecznie powstrzymuje mnie przed nadmiernym, ekspresyjnym okazywaniem emocji, jeśli wiesz co mam na myśli. W takie dni nawet najlepsza waniliowa latte nie smakuje dobrze.
27.08.2018 – “smętny poniedziałek”
Wstawiłam rzewny post na facebook’u bo to był najcięższy dzień mojego wyzwania.
Bartek odwoził Dawida na lotniko do Bristolu i wyjechali na tyle wcześnie, że mieli jeszcze czas poszwędać się po mieście i pozwiedzać. A ja zostałam w poniedziałek ranno sama jak taki kołek w domu bo wieczorem szłam na noc do pracy.
Wpływ na mnie miało kilka rzeczy. Piękna słoneczna pogoda, to, że moi rodzice dzień wcześniej wyruszyli na urlop do Gdyni, Klaudia ze swoim chłopakiem spontanicznie wybrali się na weekend na urodziny ich przyjaciela do Oxford, moja najbliższa przyjaciółka wyjechała na stałe do Stanów, no i Dawid, który na cały studencki rok poleciał do Hiszpanii i będzie żył prawdziwym życiem Madrytu.
Teraz jak czytam ten wpis na facebook’u, to dokładnie czuję to uczucie. Pomieszanie żalu, smętku, wkurzenia, zazdrości i rozkapryszenia. Bo parę miesięcy temu świadomie zdecydowałam się nie wydawać pieniędzy i trzymać się w ryzach opanowania a tego dnia miałam to wszystko głęboko w …nosie.
Tamtego dnia poczułam do kości jak emocje przejmują mój nastrój. Jak rządzą się we mnie samowolnie. Tamtego dnia kupiłabym bilet do „gdziekolwiek”.
Wcześniej, przed wyzwaniem, nawet z bieżących pieniędzy wykręciłabym cokolwiek, żeby w takim momencie słabości dać sobie upust i radość. Ukoić wewnętrzny ból, jakkolwiek to dziwnie brzmi. Nieważne, że chwilowy.
Najważniejsze, żeby ukoić pragnienie i przestać się męczyć.
Dzisiaj, z perspektywy czasu wiem, jakie to pragnienie jest ulotne. Ono po prostu minęło. Ale jest coś co ze mną pozostało do teraz. Duma z siebie dająca mi teraz napęd i wiarę w siebie. Zdrowa duma z pokonania słabości. Może dla Ciebie to nie jest jakieś duże osiągnięcie, ale dla mnie to ogromne doświadczenie i świadomość wewnętrznej walki. I wygrana tym razem.
Oczywiście jestem świadoma, że taki dzień słabości może się za jakiś czas znowu pojawić, ale będę już bardziej przygotowana, bardziej uzbrojona i o jedną walkę więcej wygrana. To zawsze daje jakąś przewagę prawda?
dominika